Maja chce na zakupy
Pojechałam do mojego ulubionego centrum zakupowego i dotarło do mnie, dlaczego nie lubię chodzić na zakupy z dziećmi. Bo jest ciasno między regałami. W dziale spożywczym między półkami można by grać w piłkę, ale w działach: ciuchy, zabawki, książki nie ma szans nawet się wcisnąć. Tylko z chodzącym dzieckiem nie ma problemu, chyba że akurat zniknie z oczu, to już między wieszakami nie ma nadziei – dziecko przepadło. A potem stoisz na środku sklepu i drzesz się jak głupia, szukając swojego dziecka. Taki trzylatek ma z tego niezłą zabawę, ale personel prawie dzwoni pod 112, że matka wariatka zgubiła dziecko, a to dziecko demoluje.
Już z wózkiem, nie daj Boże bliźniaczym – nie ma szans nawet wjechać do sklepu/butiku. Nie zostawię wózka przed sklepem, żeby kupić dzieciom ciuchy, pieluchy, zabawkę. No więc uwaga – do takich sklepów nie wchodzę. Dzieci nie będą miały. Trudno. Firma na mnie nie zarobi. Jak mi przykro.
Niech ktoś w końcu zrozumie, że sklepy z artykułami dla dzieci, najczęściej odwiedzają właśnie rodzice i zazwyczaj właśnie z dziećmi. Ale jak im na wejściu postawicie ścianę, to interesu nie zrobimy.
Wąskie przejścia między regałami, półkami to pół biedy. Bramki przy wejściu szerokości 60 cm, stos produktów reklamowych prawie w wejściu, gdzie tylko szczuplinka solo się przeciśnie, personel patrzący na rodziców i dzieci jak na zbrodniarzy, restauracje, w których obsługa patrzy na taką ekipę, jak na ufoludki, bilety lotnicze dla 2+ max 3.
Matka, która została w domu i zajmuje się dzieckiem, nie ważne w jakiej liczbie – pojedynczej czy mnogiej, jest takim samym klientem jak pani w futrze z norek, szpilkach od Prady i torebeczką Gucci – chce wyskoczyć z kasy i ją u was zostawić.
Jakaś tam polityka firm chce skutecznie uniemożliwić normalnej rodzinie funkcjonowanie, w tym zakupy, wakacje, wypad do restauracji, powodując, że czują sie gorsi tylko dlatego, że pchają przed sobą wózek.
Tym większy szacunek dla tych nielicznych instytucji, które uśmiechają się do takich rodzin. Dosłownie. W wielu z nich obsługa przynosi razem z menu kolorowanki z zestawem kredek, a kelnerzy porozmawiają z dzieciakami, jak z dorosłymi (co dla ośmiolatki stanowi wielkie wyróżnienie), a mniejszych nie traktują, jak zło konieczne, tylko po główkach pogłaszczą. Menu dziecięce jest proste i smaczne, więc cokolwiek dzieci dostaną to zjedzą z apetytem i nikt nie wyprasza nas, jeśli zrobią przy tym małe pandemonium na stole. Na pewno więc nie wrócę do takich miejsc, gdzie spłoszony kelner, widząc przechodzącą rodzinę, wręcz błaga spojrzeniem “nie wchodź tu, proszę”.
Anna Grzymisławska, autorka bloga www.normalnematkowanie.com.pl
Jesteś nielukrującą mamą?
Skorzystaj z formularza www.dobra-mama.pl/mama-nie-lukruje i prześlij nam swoje teksty, a być może któryś z nich zostanie wybrany TEKSTEM MIESIĄCA, który nagrodzimy upominkiem, opublikujemy w naszym magazynie i na stronach internetowych.